środa, 28 sierpnia 2013

Moja biblioteczka

Obiecałam wrócić, jednak szczerze mówiąc nie miałam ani czasu, ani ochoty. Aby jakoś się zmotywować kupiłam nowy regał na książki i niestety okazał się za mały (mimo że ok. 30 książek jest tymczasowo poza domem). Czekają mnie więc kolejne niezaplanowane zakupy. Tak więc w ramach rekompensaty za długą nieobecność pokazuje Wam, jak wyglądają moje nowe półki. Niestety brakuje na nich wielu książek, w tym Mechanicznego Anioła, czy też trylogii Celine Kiernan. Kiedy tylko je odzyskam, pokaże "nową/starą" odsłonę skromnej biblioteczki :)

Widok na pierwsze dwie półki.
Na pierwszej półce znajdują się moje ulubione książki. Cassandra Clare (brakuje Mechanicznego Anioła i części, których jeszze niestety nie kupiłam), Richelle Mead, Becca Fitzpatrick (pożyczyłam komuś Szeptem i niestety zaginęło)
Kontynuacja pierwszej półki. 
Półka druga. Tutaj zaczęłam już układać wydawnictwami. Tak więc w większości są tu książki z Galerii Książki, Muzy i jedna biografia. 
Początek 3 półki - Bukowy Las, Otwarte, Jaguar, Wilga, Nowa Proza
Dalszy ciąg 3 półki
Tutaj znajdują się same lektury + kilka lektur obcojęzycznych. 
Książki na które tymczasowo brakuje miejsca :) Na (nie)szczęście niedługo przybędą nowe.

Na razie to wszystko, ale jak tylko dojdą książki pożyczone komuś/zawieruszone dodam uaktualnienie. Tymczasem się wściekam, bo nie dałam rady pojechać do kina na "Miasto Kości". Tak więc drę się i bije głową w ścianę. Dodatkowo zbieram na czytnik (tak, w końcu po wielu namowach się przekonałam), więc jeśli ktoś chciałby kupić którąś z TYCH książek, piszcie w komentarzu, ewentualnie @ :)

Mała reklama: zapraszam również na Facebooka :) 

niedziela, 23 czerwca 2013

Na wstępie słów kilka...

I znowu nie było mnie prawie miesiąc, ale mam logiczne wyjaśnienie: w ciągu czerwca miałam więcej nauki, niż przez cały rok szkolny. Dodatkowo prawie codziennie zajęcia dodatkowe i przygotowania do matury. Obiecuje, że w lipcu na bieżąco zaczne dodawać recenzje, a zacznie się pewnie od Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet. Wczoraj przeczytałam książkę Larssona i jestem pod niesamowitym wrażeniem - możecie się spodziewać wyczerpującego sprawozdania :)

Dodatkowo, 17 czerwca obchodziłam swoje 18 urodziny. No cóż, tutaj nie będę się rozpisywać - czuję się strasznie staro :) Dostałam za to kilka interesujących książek, o których także niedługo usłyszycie :)

Do usłyszenia,
Dominika. 

wtorek, 14 maja 2013

Książę Mgły, Carlos Ruiz Zafon

Książę Mgły - Carlos Ruiz ZafónCarlos Ruiz Zafon od dłuższego już czasu cieszy się niezmiennie uznaniem czytelników na całym świecie. Swoją przygodę z autorem postanowiłam zacząć od jego pierwszej powieści, "Książę Mgły", która ukazała się na polskim rynku stosunkowo niedawno. Zaczynając czytać utwór chciałam przede wszystkim zapoznać się ze stylem pisania autora, a także dowiedzieć się, czemu zawdzięcza swój sukces.

Rodzina Carverów przeprowadza się do małej osady rybackiej na wybrzeżu Atlantyku. Zamieszkuje w domu niegdyś należącym do rodziny Fleishmanów, których dziewięcioletni syn Jacob utonął w morzu. Od pierwszych dni dzieją się tutaj dziwne rzeczy; nocą w ogrodzie Max widzi posągi artystów cyrkowych. Dzieci poznają kilkunastoletniego Rolanda, od którego dowiadują się różnych ciekawostek o miasteczku i o zatopionym pod koniec pierwszej wojny statku. Poznają także dziadka Rolanda, latarnika Victora Kraya. To on opowie im o złym czarowniku, Księciu Mgły, który gotów jest spełnić każdą prośbę lub życzenie, ale w zamian żąda bardzo wiele. Coś, co dzieciom wydaje się jeszcze jedną miejscową legendą, szybko okazuje się zatrważającą prawdą.

Czy po tej książce spodziewałam się czegoś niezwykłego? Z pewnością. Liczyłam na to, że autor mnie powali swoim stylem, urzeknie fabułą i oczaruje konstrukcją utworu. Stało się natomiast coś wręcz odwrotnego. Czytając "Księcia Mgły" po prostu nudziłam się, od niechcenia przekręcając kolejne strony. Być może moim błędem było to, że nie zaczęłam przygody z hiszpańskim autorem od jego najpopularniejszych dzień - może wtedy, podeszłabym do tej książki przez pryzmat pozytywnych wrażeń, i inaczej do niej podchodziła. 

O postaciach dowiedziałam się w sumie niewiele. Autor uraczył mnie krótkimi, zwięzłymi opisami, z których można było wywnioskować niewiele. Bohaterowie wydali mi się płascy, jednowymiarowi. W książce dominowała naiwna fabuła, historia wprost zanudzała. Wszystko było przewidywalne i naprawdę mało interesujące. W sumie z perspektywy czasu zastanawiam się, dlaczego nie rzuciłam Księcia Mgły po kilku stronach. Być może byłyby to lepsze, niż brnięcie dalej w zwykłą, przeciętną opowiastkę dla dzieci. 

Jedynym plusem, jaki zauważyłam w książce to piękna opowieść o przyjaźni i miłości. Ukazuje, do czego są gotowi ludzie w imię szczęścia i zdobycia wymarzonej rzeczy. Zafon demaskuje magię, która jest zwykłym oszustwem. Przeskoczeniem paru pól na planszy, za które trzeba gorzko zapłacić.  

"Książę Mgły" niczym mnie nie zaskoczył ani nie oczarował (no, może z wyjątkiem okładki, która naprawdę mi się podoba). Krótka lektura na jedno popołudnie, o której szybko się zapomina. Na wstępnie autor podkreśli, że chciał „napisać taką książkę, którą z przyjemnością sam bym przeczytał jako dzieciak, jako dwudziestolatek, czterdziestolatek, czy wreszcie sędziwy osiemdziesięciolatek”. Gdybym czytała tą książkę młodsza o jakieś dziesięć lat, zapewne bym się nią zainteresowała, jednak teraz? Myślę, że wszyscy Ci, którym Zafon przypadł do gustu powinni przeczytać "Księcia Mgły", jednak mnie on zraził. Pomimo tego,  w przyszłości sięgnę po kolejne pozycje Zafona. Kto wie, może któraś mnie do niego przekona? 

środa, 8 maja 2013

Charlie, Stephen Chbosky



Post bierze udział w konkursie organizowanym przez CupoNation.pl oraz kreatywna.net 

Są różne rodzaje książek. Niestety większość z nich to tak zwane jednorazówki, które czyta się raz, a później się o nich zapomina. Są też takie utwory, po których przeczytaniu żyje się nimi jeszcze wiele, wiele tygodni. Natomiast dla mnie, Charlie zalicza się do trzeciej kategorii, tej najmniej licznej a zarazem najwspanialszej: książek na długie lata. Jednocześnie jest też wymagającą lekturą. Nie można jej rzucić w kąt po pierwszych stronach. Dopiero gdy poznamy dokładnie tytułowego bohatera, dojdzie do nas znaczenie całego utworu, napisanego dosyć niezwykle, bo w charakterze listów. Do tej pory pierwsze skojarzenie na słowa powieść epistolarna to Cierpienia młodego Wertera. Od razu przepraszam wszystkich fanów tego utworu (najlepiej omińcie ten fragment, aby uniknąć zagotowania się ze złości). Jakież męczarnie przeżyłam podczas  tej lektury! Niezliczone wahania miłosne głównego bohatera typu: "och, dotknęła mnie! To z pewnością miłość!" po prosty mnie śmieszyły. Muszę to powiedzieć jasno i klarownie: nie mogłam się doczekać, aż Werter popełni samobójstwo (niestety trochę to trwało). Stąd też wzięła się moja niechęć (w 100% uzasadniona) do powieści epistolarnych. Jednak po przeczytaniu Charliego przekonałam się, że nie należy rezygnować z nowych rzeczy po zaledwie ich spróbowaniu. Tak więc teraz, drogi Czytelniku, rozpocznę swój długi jak na mnie wywód, na temat mojej opinii o książce. Mam nadzieję, że przekażę Ci choć cząstkę emocji, które towarzyszyły mi przy czytaniu tego utworu. 

Tytułowy bohater jest przeciętnych nastolatkiem.  Chociaż nie, błąd. To raczej zależy od punktu widzenia. To chłopak zagubiony w sobie (większość uzna to za normalne - w końcu to 15 latek), chory psychicznie. Po śmierci swojego przyjaciela spędził rok czasu w szpitalu psychiatrycznym. Kiedy wrócił do szkoły, stara się w niej zasymilować. Poznaje zwariowanego Patricka, oraz jego siostrę Sam, w której się zakochuje. Po wielu próbach ma prawdziwych przyjaciół. Jednak choroba daje o sobie znać, a Charlie po raz kolejny przekonuje się, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. 

Według mnie Charlie, jest jedną z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. To utwór o dojrzewaniu, odkrywaniu nieznanych sobie rejonów. Poznawaniu siebie. Przez cały utwór czułam się tak, jakbym to ja była Przyjacielem Charliego, jakby te wszystkie listy były wyłącznie moją, prywatną własnością. Nie spodziewałam się, że tak emocjonalnie odbiorę ten utwór. 

Wszyscy, którzy sądzą, iż moim ulubionym bohaterem jest Charlie, zdziwią się. O tak! Najpiękniejszą i najbarwniejszą postacią jest Patrick. Wspaniały, cudowny, niepowtarzalny Nic (dowiecie się, po przeczytaniu o co z tym chodzi). Wiele razy przez niego się śmiałam, mimo wszystko jeszcze więcej płakałam. To bardzo złożona i niezwykła postać, która zasługuje na wiele uwagi. Jego historia porusza, a zarazem porusza bardzo aktualny temat homoseksualizmu. Jest mi przykro, że takie osoby są wciąż dyskryminowane, nie mogą pokazywać swoich prawdziwych uczuć. Są przecież tacy sami jak inni. Nie różnią się niczym, a to i tak nie zmienia faktu, że muszą cierpieć. 

Jeśli chodzi o język i styl... no cóż, celowo użyty jest język środowiskowy. Listy są pisane przez piętnastoletniego chłopaka, więc nie można było się zbyt wiele spodziewać. Z niektórymi rzeczami trzeba się po prostu pogodzić. 

Charlie naprawdę zmienił kilka rzeczy w moim życiu. Znudziła mi się monotonia i rzeczywistość, zapragnęłam "poczuć nieskończoność"... Myślę, iż jest to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w ciągu swojego życia. Jestem pewna, że wrócę do niej jeszcze nie jeden raz. Najbardziej zdziwiło mnie to, że ktoś napisał, iż ten utwór jest tendencyjny. Ja powiedziałabym: uniwersalny. Porusza, zmusza do myślenia, jednak nie trafia do wszystkich. Wszystko zależy od naszego nastawienia i światopoglądu. 

Stephen Chbosky zdobył moją sympatię, to pewne. Charlie jest utworem głębokim i nieprzewidywalnym, którego akcja toczy się aż do ostatniego zdania w ostatnim liście. Książkę polecam naprawdę każdemu, gdyż uważam, że należy ona do tych utworów, które trzeba znać. Ma niesamowity klimat i magię, która czyni ją unikatową. Po przeczytaniu lektury polecam obejrzenie filmu na jej podstawie pt. "The Perks of Being a Wallflower" z 2012 roku. Naprawdę nie mogę się nadziwić, dlaczego nie było go w Polskich kinach, które naprawdę dużo na tym straciły. Jeszcze raz serdecznie POLECAM! 


niedziela, 5 maja 2013

Anastasi. Krasnal, który stał się gigantem, Adelio Pistelli

Obok czytania, moją największą pasją jest siatkówka. Kocham ją oglądać, słuchać, grać w nią. Nie wyobrażam sobie tygodnia bez obejrzanego/zagranego meczu, po prostu uznałabym go za stracony. Każdy z nam ma osobę, którą podziwia i szanuje. Jest ona dla nas natchnieniem, impulsem do działania. Moją inspiracją jest z pewnością krasnal, który stał się gigantem. Andrea Anastasi. Człowiek o niewielkim wzroście, za to z wielkim sercem i siłą ducha. 

Andrea Anastasi urodził się 8 października 1960 roku w Poggio Rusco. Już od najmłodszych lat stawiał swoje pierwsze kroki w karierze siatkarskiej. Mimo tego, że to w niej odnalazł swoje powołanie, próbował wszystkich sportów po trochu. Był dzieckiem pełnym energii i pomysłów na życie. Teraz jest jednym z najbardziej cenionych na świecie trenerów. Jakie były jego początki? Czy całe życie miał usiane różami? Jak każdy, ten niezwykły człowiek przeżywał swoje wzloty i upadki. Miał gorsze chwile, jednak nigdy się nie poddawał. W każdej, nawet najsłabszej drużynie potrafił znaleźć mocną stronę, która wybiła ją spośród innych. Nie chcę Wam streszczać całej biografii. Nie chcę, abyście zatrzymali się na mojej opinii i to na niej stworzyli swoje refleksje na temat książki. Pragnę, abyście ją sami przeczytali i zapoznali się z losami tak wspaniałego człowieka, jakim jest Andrea Anastasi. 

W swoim życiu czytałam już kilka biografii. Kocham zapoznawać się z ciekawostkami na temat osób, które podziwiam. Mogę powiedzieć, że do tej pory, Anastasi. Krasnal, który stał się gigantem Adelio Pistelliego jest najlepszą biografią, z jaką się kiedykolwiek spotkałam. Odnalazłam w niej wszystko to, czego chciałabym się dowiedzieć o Nano. Trener reprezentacji, dzięki swojej pracy zwiedził niemal cały świat, poznał wiele wspaniałych osób, które przywołują w tym albumie swoje wspomnienia oraz różne interesujące anegdoty na temat Andrei. Wypowiadają się tu podopieczni, trenerzy, koledzy z reprezentacji. Zawsze pełni szacunku i uznania dla Anastasiego, przypominają sobie początki jego kariery. To dziennikarz sportowy, były trener reprezentacji Hiszpanii, którą doprowadził do wielu sukcesów, dwukrotny trener reprezentacji Włoch, i w końcu trener reprezentacji Polski. Jestem przekonana, że po wygranej w Sofii, wielu z Was liczyło na medal na Letnich IO w Londynie. Przegrana jednak o niczym nie świadczy. Nasi spisali się, Andrea zrobił co mógł. W czerwcu w Polsce rozpocznie się Liga Światowa. Mam nadzieję, że wtedy przekonamy się o tym, dlaczego Anastasi dla niektórych otrzymał się miano legendy. 

Biografii towarzyszą naprawdę niesamowite fotografie, dzięki którym można niemal poczuć pędzące lata. Kocham oglądać zdjęcia, a zamieszczone w tym albumie są po prostu mistrzowskie. Wydawnictwo bardzo się postarało, jeśli chodzi o szatę graficzną - jest po prostu niesamowita. Dodatkowym plusem jest format, z którym szczerze się jeszcze nie spotkałam, ale robi imponujące wrażenie na półce. 

Pistelli we wspaniały sposób odtworzył życie Krasnala, od dziecka aż do chwili obecnej. Uważam, że Anastasi. Krasnal, który stał się gigantem jest obowiązkową lekturą każdego fana siatkówki. Można się z niej dużo dowiedzieć o trenerze, a także obejrzeć fenomenalne zdjęcia całej kadry polskiej reprezentacji. Uważam, że utwór bardzo dobrze posłuży wszystkim tym, którzy już nie mogą się doczekać Ligi Światowej, i dzięki niemu trochę zmniejszą zniecierpliwienie. Polecam!

czwartek, 2 maja 2013

Stos majowy


A więc tak wygląda mój stos na długi weekend majowy, który trwa dla mnie od 1 do 12 maja (dziękuję Wam, kochani maturzyści <3). Żałuję, że mam taki słaby aparat, no ale cóż, wszystko jest chyba widoczne :).

Od góry:
Łotr, Trudi Canavan - jeśli jeszcze o tym nie wspomniałam, informuję, że kocham Biedronkę. W kwietniu na blogu pojawiła się recenzja Misji Ambasadora, którą kupiłam w Biedrze za 10,99! Co prawda w wersji kieszonkowej, ale wcale mi to nie przeszkadza. Łotra natomiast udało mi się przyhaczyć dwa tygodnie później, w tej samej cenie. I jak tu nie kochać Biedronki? :) Jak widać jestem w trakcie czytania, w ciągu tygodnia powinna się pojawić jej recenzja. 

Ręka mistrza, Stephen King - także zakup na kiermaszu biedronkowym. Miałam okazję czytać dwa utwory tego pana, który już zdążył podbić moje serce. Zobaczymy jak będzie tym razem.

Ojciec Goriot, Honore Balzac - nie mam pojęcia czemu, ale uznałam sobie za punkt honoru przeczytanie tej lektury. | z biblioteki

Ojciec chrzestny, Mario Puzo - książka pożyczona od mojej przyjaciółki. Utwór ten chciałam przeczytać już od 3 lat, w końcu nadarzyła się okazja. Jestem pod ogromnym wrażeniem, możecie się spodziewać niedługo recenzji :)

Czerwona kraina, Joe Abercrombie - od wydawnictwa Mag

Oślepiający nóż, Brent Weeks - od wydawnictwa Mag




Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam udanego czytelniczo i nie tylko weekendu :) Zapraszam też na stronę Tchnienia Literatury na FB i ask'a, którego sobie przed chwilą założyłam :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Krystyna Mirek - "Polowanie na motyle"

Za każdym, gdy piszę recenzję książki polskiej podkreślam, że rzadko czytam takie książki. Ostatnimi czasy doszłam do wniosku, że na moim koncie znalazło się coraz więcej przeczytanych, ''rodowitych'' utworów. Widząc nowo wydaną książkę Krystyny Mirek pt. "Polowanie na motyle" nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to będzie coś świeżego, wyrazistego, fascynującego. Jednak chyba na wrażeniu się skończyło...

„Nigdy nie dostaniesz wszystkiego. Im dłużej żyję, tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu. Cała sztuka na tym polega, żeby nie gonić za niemożliwym. Wszystkiego nikt nie osiąga. Musisz wybrać to, na czym ci najbardziej zależy. To ciekawe, ale najczęściej są to trzy rzeczy, jak w bajce trzy życzenia do złotej rybki. Jeśli przekroczysz limit, tracisz wszystko. Ludzie najczęściej przekraczają i dlatego są nieszczęśliwi.”

Weronika, Kasia i Klaudia różnią się poglądami, wykształceniem i aspiracjami. Ale każda nich jest przekonana, że wie, jak zapolować na motyle, czyli jak zdobyć miłość. Życie jednak bardzo je zaskoczy, a polowanie okaże się zajęciem niebezpiecznym dla wszystkich, którzy biorą w nim udział. Trzy dziewczyny wchodzą w dorosłość z wyobrażeniami szczęścia, która na nie czeka, ale jego zdobycie wymaga pokonania wielu przeszkód i ogromnego samozaparcia. Będą musiały odpowiedzieć sobie na pytania: Czy w miłości wszystkie chwyty są dozwolone? Jaką rolę w życiu człowieka odgrywają marzenia i czy może być na nie za późno? Jak wyleczyć złamane serce?*

"Polowanie na motyle" to moje pierwsze zetknięcie się z twórczością Krystyny Mirek. Na rynku obecny jest "Prom do Kopenhagi", książka, w której poznajemy naszych bohaterów i ich historię. Moje wrażenia co do tej książki mogą się zawrzeć w zaledwie kilku słowach: historia jakich wiele.  Po zapoznaniu się ze świetnymi recenzjami spodziewałam się fajerwerków, czegoś wyjątkowego, co sprawiło, że ta książka sobie na nie zasłużyła. Co dostałam? Prostą, wręcz banalną powieść, która przypomina mi telenowelę. Wszelkie "prawdy życiowe", które Krystyna Mirek zawarła w utworze są ogólnie znane, i nie wniosły zupełnie nic do mojego życia. Prosta fabuła, napisana lekkim, lecz nieurozmaiconym językiem.

Bez wątpienia zaczęłam od minusów "Polowania na motyle", gdyż pozytywów jest znacznie mnie. Z pewnością podobał mi się sposób wykreowania niektórych bohaterów. Mieli piękną, dramatyczną przeszłość, ale autorka z całą pewnością nie wykorzystała potencjału ich historii. Coś, co na początku wywoływało we mnie emocje, uczucia, pod koniec zastąpione zostało nudą i obojętnością.

Napomknę jeszcze o szacie graficznej książki. Mi osobiście przypadła do gusty, chociaż jest prosta, to niezwykle efektowna. Faktem jest, że jeśli dobrze się przypatrzymy, to na pewno odgadniemy, co się będzie w tym utworze działo. 

"Polowanie na motyle" to utwór, w którym pokładałam głębokie nadzieję, i na nadziejach się skończyło. Jedyną rzeczą, która ratuje powieść to lekkość i szybkość, z jaką się ją czytało. Żałuję, że autorka nie wykorzystała całego potencjału swojego pomysłu, bo na prawdę, z tej banalnej historii dałby się wyczarować coś niezwykłego. I, co najgorsze, mimo ogromnych chęci, po raz kolejny, zawiodłam się na polskim utworze. No cóż, trzeba próbować dalej.

* opis pochodzi ze strony wydawnictwa

niedziela, 7 kwietnia 2013

Misja Ambasadora, Trudi Canavan

powiększenieDo znudzenia mogę powtarzać, że fantastyka jest moim ulubionym gatunkiem literackim. Tylko czytając takie utwory czuję się w pełni usatysfakcjonowana. Z twórczością Trudi Canavan pierwszy raz zetknęłam się jakieś 4 lata temu. Przez przypadek znalazłam jej książki w bibliotece, przyrzucone jakimiś gazetami (!). Zaczęło się od Kapłanki w bieli, która kompletnie mnie oczarowała. Później sięgałam po kolejne i kolejne książki tej genialnej, australijskiej pisarki. Fascynowało - i nadal fascynuje - mnie w jej sposobie kreowania świata przedstawionego wszystko. Jest ona jedną z nielicznych autorek, które potrafią mnie w pełni zadowolić. Przed każdą kolejną powieścią zastanawiałam się, czy jest w stanie wymyślić coś, czym mnie zaskoczy. Za każdym razem przekonywałam się, że tak. Można powiedzieć, że to właśnie przy tej pani dojrzewałam czytelniczo, poznawałam wciąż nowe kraje, obyczaje, które na długo pozostają w mojej pamięci. A jak jest z Trylogią Zdrajcy

Trylogia Zdrajcy opowiada o Lorkinie, który jest synem Sonei, Czarnego Maga Gildii. Po ukończeniu studiów, zżerany nudą postanawia wyjechać na misję do Sachaki. Moja pierwsza myśl? Samobójca. Zwracając uwagę na wydarzenia, jakie działy się tam 20 lat wcześniej oraz jego korzenie, nie ryzykowałabym tak bardzo. Matka szaleje, ale nie ma wyboru. Musi zgodzić się na wyjazd. Kiedy dostaje informację, o zaginięciu Lorkina z możliwością porwania, sami możemy się domyśleć, co przeżywa. Mając zakaz wychodzenia z Gildii nie może nic zrobić. W dodatku w mieście nie dzieje się najlepiej. Kwitnie handel nilem, który zatruwa całe społeczeństwo. Co w takiej sytuacji zrobi Sonea? Czy Lorkin wyjdzie cało z opresji? 

Tak jak poprzednie książki autorki, tak i tą przeczytałam jednym tchem. Z każdą kolejną stroną pojawiało się w mojej głowie coraz więcej pytań. Trzeba przyznać, iż Trudi Canavan jest mistrzynią trzymania w napięciu. Za każdym razem, kiedy działy się najciekawsze momenty, urywała wątek i przechodziła do następnego rozdziału. Przy tym, każdy był z punktu widzenia innego bohatera. Taka wieloosobowa narracja jest już chyba znakiem rozpoznawczym autorki. Jak zwykle przejścia są idealnie wyważone, a cała powieść napisana miłym, lekkim stylem. No i oczywiście w całym utworze panuje niezwykły klimat - tajemniczości, wszędzie czają się sekrety i spiski, a niebezpieczeństwo może nas spotkać tuż za rogiem. Czasami najlepszy przyjaciel, może się okazać najgorszym wrogiem...

W świecie stworzonym przez Canavan wszystko układa się w logiczną całość. Od początku  utworu poznajemy nowe postaci, z pozoru zupełnie przypadkowe. Na koniec okazuje się, jak zawsze zresztą, że były one ze sobą ściśle powiązanie. Takie i inne 'niespodzianki' pisarka stawiała na mojej drodze przez cały czas. 

Podziwiam autorkę za sposób, w jakie wykreowała bohaterów. Mimo, że niektórzy pojawiają się na zaledwie kilka scen, ich obraz zapisuje się na trwałe w naszej pamięci. Potrafiłam się wczuć w sytuację każdej z postaci, co jest kolejnym pozytywnym aspektem Misji Ambasadora

Misję Ambasadora, tak jak wszystkie inne książki Canavan, mogę polecić z czystym sumieniem każdemu. Przed tą serią jednak polecałabym zapoznać się z Trylogią Czarnego Maga. Dzięki temu zyskacie pełny obraz historii, toczącej się w Trylogii Zdrajcy. Książek o magii i magach było już wiele, jednak nie sądzę, żebyście gdziekolwiek indziej znaleźli tak fascynującą przygodę, jaką ja odnalazłam w książkach ukochanej Canavan. Serdecznie polecam, a sama czekam, kiedy tylko II tom trylogii znajdzie się na mojej półce.

Książka przeczytana w ramach akcji: Czytam fantastykę oraz Z półki 2013

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Podarunek śmierci, Bree Despain

Podarunek śmierci jest zwieńczeniem trylogii autorstwa Bree Despain. Pierwsze dwa tomy: Łaska utracona i Dziedzictwo mroku zdobyły u mnie pięć gwiazdek i z niecierpliwością oczekiwałam, kiedy na rynku pojawi się ostatnia część. Czy było warto? 

W Podarunku śmierci odnajdujemy na wiele pytań, które dręczyły nas podczas czytania Dziedzictwa mroku i Łaski utraconej. Główna bohaterka dojrzewa, przeżywa swoje wzloty i upadki. Daniel wciąż jest wilkiem, wokół zbierają się ciemne moce, a przyjaciół z dnia na dzień ubywa. Dodatkowo stosunki damsko-męskie stają się coraz bardziej uciążliwe. Jak sobie z tym poradzi córki pastora? 

Zaczynając pierwszy, debiutancki tom trylogii byłam przekonana, że spotkam banalną opowieść o wilkołakach, jakich pełno na rynku. Tymczasem autorka wprowadziła mnie we wspaniały, mroczny świat Grace i Daniela. I tą cudowną bajką żyłam przez dwa tomy. Po tym nastąpiła ostatnia część serii, która mnie rozczarowała w 100 procentach. Spodziewałam się wspaniałej, porywającej akcji, rewelacyjnych scen walki, błyskotliwych dialogów. Chyba nie otrzymałam niczego z mojej listy życzeń. 

Od samego początku Podarunek śmierci wydawał mi się niedopracowany, a z każdą kolejną stroną umacniałam się w moim przekonaniu. Po kilku rozdziałach doszłam do wniosku, że autorka chciała skończyć niektóre wątki zbyt szybko, przez co się pogubiła. Nie wiem czemu Despain brnęła w opisy, których brak tak podobał mi się w  poprzednich częściach. Czyżby brak pomysłu na akcje? W utworze króluje wieczna monotonność, momentami niemal wieje nudą.  

Bohaterzy w Podarunku śmierci są jak dla mnie mało wyraźni, bezosobowi. Każdy ich kolejny krok jest przeze mnie z góry przewidziany. Czyli brak specjalnych niespodzianek, jeśli chodzi o fabułę. Czytając książkę nie czułam tego charakterystycznego klimatu, który towarzyszył mi przy poprzednich tomach. Klimat towarzyszący zakończeniu stoi pod znakiem różowych okularów. Wszędzie słodycz i radość. Zbyt wyidealizowane zakończenie, które w moich oczach obniżyło poziom książki. No ale któż nie lubi happy endów? 

Złość to moc równie silna jak miłość

Największym plusem utworu jest oczywiście okładka - jak zwykle magiczna, tajemnicza i urocza. Patrząc na nią miałam wielkie nadzieje, które spełzły na niczym. Szkoda, że oprawa graficzna nie odzwierciedla tego, co jest w środku.

Podarunek śmierci uważam za niezbyt udane zwieńczenie tak świetnie zapowiadającej się serii. Mimo tego nie żałuję chwil przeżytych z Grace i Danielem. Okazały się one magiczne i pełne nadziei. Nadziei na przebaczenie. Utwór jest pozycją obowiązkową dla tych, którzy już zaczęli czytać trylogię i są nią zafascynowani. Jeśli natomiast Łaska utracona i Dziedzictwo mroku nie zachwyciły was - raczej nie sięgajcie po III część trylogii.

Dziedzictwo mroku | Łaska utracona | Podarunek śmierci
Książka przeczytana w ramach wyzwania Czytam fantastykę. 

niedziela, 17 marca 2013

Annalisa Fiore - "Romans po włosku"

"Romans po włosku" to już druga książka o tym kraju, jaką przeczytałam w ostatnim czasie. Pierwszy szok, jaki przeżyłam, gdy chwyciłam za ten utwór? Niech nikogo nie zwiedzie włoskie imię i nazwisko, gdyż autorką jest rodowita Polka, Anna Kłosowska, mieszkająca od lat we Włoszech. 

Utwór opowiada nam historię romansu Polki i Włocha z zaskakującym finałem, rozgrywający się na uliczkach Werony. W tle autorka przedstawia nam obraz Polski w czasach transformacji ustrojowej, na początku lat 90. XX w. 

Jeśli pragniecie poznać lepiej fantastyczny, pełen aromatu i barw kraj, jakim są Włochy, ta książka jest dla Was stworzona. "Romans po włosku" to barwna wędrówka po najpiękniejszych, często nieznanych miejscach Włoch. Autorka obrazowo opisuje nam życie innych Polaków studiujących we Włoszech i perypetie, które ich spotykają. Żyjąc dziś w spokojnym kraju możemy się przekonać, jak trudne było spełnianie swoich marzeń w latach 90. XX wieku. Fabuła utworu jest na prawdę ciekawa, cały czas się coś dzieje. Praktycznie w każdym rozdziale wprowadzani się nowi bohaterowie, doskonale wykreowani i niezmiennie intrygujący. Stopniowo poznajemy historię każdego z nich i wyrabiamy sobie opinię na ich temat.

Bardzo spodobał mi się styl i język autorki. Polskie zdania przeplatały się z włoskimi, pełno było wierszy i fragmentów piosenek. Utwór czytało się lekko, swobodnie i z przyjemnością. Dobór słów przy opisie włoskich miejsc mnie zachwycił. Dzięki Fiore, pomimo niskiej temperatury na dworze, czułam się jak we Włoszech. Książka ma swój niezwykły, charakterystyczny klimat, który zachwyci chyba każdego.

Mimo tego, że utwór naprawdę przypadł mi do gusty, czegoś mi w nim zabrakło. Zakończyłam książkę, zamknęłam ją, odłożyłam na półkę i praktycznie o niej zapomniałam. W głowie wciąż krążyły mi obrazy wspaniałych miejsc, ale historia romansu Kasi i Pietra mi umknęła. 
Utwór mogę polecić każdemu, kto chciałby poznać lepiej wspaniałą włoską kulturę, a także codzienne zwyczaje Włochów. "Romans po włosku" przeniesie Was w czasie i ukaże, że nie wszystko jest takie jakie się wydaje, ale ludzie się zmieniają. Dzięki autorce poznacie niezwykłe miejsca, a plastyczne opisy każdego wprawią w zachwyt. Dodatkowo na końcu znajduje się słowniczek, który zawiera wszystkie użyte w utworze włoskie słowa. Jest to z pewnością atrakcja, bo można trochę "liznąć języka".

wtorek, 29 stycznia 2013

Antoni Kerim - "Tramwajem przez Łódzkie Getto, czyli wspomnienia z czasów II wojny światowej"

Tramwajem przez Łódzkie Getto, czyli wspomnienia z czasów II wojny światowej - Antoni Kerim Kiedy zobaczyłam "Tramwajem przez Łódzkie Getto, czyli wspomnienia z czasów II wojny światowej" od razu wiedziałam, że będzie to książka dla mnie. Historia jest jedną z moich pasji, a  wiedza o II wojnie światowej i o tym, co się działo w tym czasie w Polsce, to według mnie obowiązek każdego Polaka. 

Akcja utworu toczy się w Łodzi lat 30.XX wieku. Bohaterem utworu jest mały Antonii, który przedstawia nam swoje dzieciństwo i późniejsze życie w czasach okupacji. Pomimo rozwodu rodziców, nie brak mu było miłości. Wychowywali go dziadkowie, którzy jak tylko mogli dbali o swego wnuka, przygotowując go jednocześnie do przyszłego życia. Antoś oprowadza nas po swoich rodzinnych stronach, obrazowo ukazuje piękne, urokliwe dzielnice Łodzi, w późniejszych latach zniszczone i zalane krwią niewinnych. 4 września 1939 roku nazistowskie oddziały wkroczyły do miasta, a mały Antek był zmuszony zakończyć swoją niedawno zaczętą edukację. Władze rozkazały pozamykać wszystkie szkoły i instytucje kulturalne. 
Czas wojny to dla Antka okres, w jakim stracił matkę, a później ojca. Opowiadając losy rodziny wplótł w nie historie Żydów, którzy mieszkali w mieście, a następnie zostali zmuszeni do przeniesienia się do Getta. Dojeżdżając codziennie do pracy (władze nakazały, aby każdy chłopiec po skończeniu 12 roku życia do niej szedł) mijał Getto. Widział w nim wielu swoich dawnych towarzyszy, niegdyś uśmiechniętych i dziarskich, teraz wygłodzonych, ledwo trzymających się na nogach. Lata przemijają, a autor wciąż ma przed oczyma straszne obrazy, a w uszach słyszy krzyki torturowanych rodaków...
Osiemdziesięcioletni Antoni Kerim pragnął poprzez ten utwór ukazać realia Polski w czasie okupacji niemieckiej. Nie skupiał się jednak jedynie na faktach historycznych, a odwoływał się do rzeczy codziennych, takich jak zabawy na podwórku czy przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Na początku "Tramwajem przez Łódzkie Getto, czyli wspomnienia z czasów II wojny światowej" autor zaznaczył, że chce tu opowiedzieć historię nie tylko swoją, ale także wszystkich ludzi, których znał, a których wspomnienia nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Autor posługuje się barwnym językiem, który proporcjonalnie do wieku głównego bohatera wzbogaca. Wszystkie sceny, opisywane przez autora są barwne i niepokojąco realistyczne. Jeszcze po przeczytaniu książki mam przed oczami zgliszcza spalonych ciał czy biednego, małego chłopca żydowskiego, z raną w głowie. Chronologicznie zobrazowane wydarzenia pozwalają nam zatopić się w lekturze, opowiadającej o miłości, bólu, śmierci i przemijaniu.  Autor sam był uczestnikiem zdarzeń, co niezaprzeczalnie zwiększa wartość merytoryczną utworu. Kerim wiernie oddał obraz Polski takiej, jaką zapamiętał: zniszczonej, a jednak walczącej. 

Podsumowując, "Tramwajem przez Łódzkie Getto, czyli wspomnienia z czasów II wojny światowej" jest lekturą idealną dla każdego, kto pragnie lepiej poznać historię naszego kraju nie z podręczników do historii, lecz ze wspomnień uczestnika zdarzeń. Autor ukazuje nam realia tamtych czasów, nie tylko ze strony militarnej, ale także codziennych obowiązków. Poznajemy liczne osoby, które choć tak barwne, nie będą miały okazji przekazać swych refleksji dalszym pokoleniom. Powinniśmy pamiętać, iż świadków zdarzeń, którzy mogli by nam je zrelacjonować jest coraz mniej, więc poznawajmy historię, gdyż jak powiedział Cyceron: "his­to­ria to świadek cza­su, światło praw­dy, życie pa­mięci, nau­czy­ciel­ka życia, zwias­tunka przyszłości". 

niedziela, 6 stycznia 2013

Sonia Fernandez-Viadal - "Drzwi o trzech zamkach"

Co byście zrobili, gdybyście się dowiedzieli, że istnieje równoległy świat, w którym mieszkają elfy, wróżki i czarodzieje? Świat, w którym rządzą i ustalają prawo zasady fizyki. Świat, w którym bliźniaki mogą się różnić wiekiem o nawet kilkanaście lat. Uważacie, że to niemożliwe? 

Niko idąc do szkoły zauważa stary dom. Co dziwniejsze, jest pewny, że go tu wcześniej nie było. Budynek, wyglądający jak ruina jest zamknięty na trzy zamki. Chłopak odgaduje zagadkę i wchodzi to niezwykłego świata kwantowego...W świecie tym dzieją się zadziwiające rzeczy. Nico, który przez przypadek zagłębia się w tę przygodę, ma za zadanie przywrócić równowagę pomiędzy swoim światem a światem kwantowym, który właśnie odkrył.

Przez cały utwór przechodzi się niezmiernie szybko, ale odkładając go, pamięta się jedynie o prawach fizycznych w niej zawartych. Czytałam, czytałam i w końcu dochodziłam do wniosku, że kompletnie się zagubiłam wśród labiryntów, jakie utworzyła pani Fernandez-Viadal. Pozostała fabuła jest bezbarwna, bohaterowie nie mają wykreowanych osobowości. Poznajemy ich, a dalej przez całą książkę nie dowiadujemy się nic więcej. Ani o ich charakterach, ani o historii, pasjach (poza fizyką), zainteresowaniach. Jest to jeden z niewielu minusów "Drzwi o trzech zamkach", jednak rzuca złe światło na cały utwór. 

Na początku - wizja utopijna magicznego świata. Wszyscy są dla siebie mili i słodcy, doskonale ze sobą współgrają i się dopełniają. Kiedy jednak w życie elfów (takich dobrych, ale zdecydowanie nie idealnych!), wróżek i czarodziei wkradają się cechy ludzkie, wszystko się zmienia.   Wynika z tego także nauka - zazdrość i egoizm nigdy nie sprawią, że ludzkość odkryje coś pomocnego. Za każdym razem, będziemy chcieli zagarnąć to dla siebie, bądź obróciły to w proch. 

Warstwa edukacyjna, jak najbardziej mnie zachwyciła. Jaka zagorzała humanistka nie spodziewałam się, że książka głównie o fizyce może mnie tak zaciekawić. Każde pojęcie (których jest całkiem sporo) jest wytłumaczone na przykładzie wziętym z życia, przez co staje się naprawdę dobrze zobrazowane. Do tego jako dodatek na końcu utworu znajduje się słowniczek, który nie raz przyda mi się na lekcje fizyki. Można tam znaleźć bardziej teoretyczne podejście do tematu. "Drzwi o trzech zamkach" uczą logicznego myślenia. Pełno jest zagadek (które uwielbiam!), których rozwiązanie jest banalne, jednak tak proste, że po prostu je omijamy. Ukazuje to, że bardzo często w naszym życiu szukamy trudnych rozwiązań, przez co komplikujemy sobie życie, zamiast pójść prostą droga. 

Po opisie z okładki bałam się, że "Drzwi o trzech zamkach" zostały napisane językiem, którego za nic nie zrozumiem. Tymczasem autorka bez trudności wytłumaczyła najtrudniejsze pojęcia fizyczne, zgrabnie posługując się słowem pisanym. 

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to muszę przyznać, że nie jest zła. W środku książki znajduje się wiele ilustracji graficznych, które dodają wartości utworowi. Jedyne co mnie denerwowało to mieszane czcionki, które po prostu utrudniały mi czytanie. 
 
"Drzwi o trzech zamkach" to dobra powiastka na jeden wieczór. Jest skierowana raczej do młodszych odbiorców, przez co mi się nie spodobała. Jeśli jednak macie problemy z fizyką i chcielibyście choć trochę ją zrozumieć, na pewno ta książka Wam to ułatwi. Pod tym względem jest wprost idealna - na przykładach wziętych z życia codziennego wyjaśnia najtrudniejsze i najbardziej niepojęte prawa fizyki. Jednak jeśli szukacie utworu o rozbudowanej fabule, nie znajdziecie tego w  tym utworze. Dlatego polecam ją do czytania dzieciom, kto wie, może dzięki temu odkryją w sobie miłość do nauk ścisłych?