Rodzina Carverów
przeprowadza się do małej osady rybackiej na wybrzeżu Atlantyku. Zamieszkuje w
domu niegdyś należącym do rodziny Fleishmanów, których dziewięcioletni
syn Jacob utonął w morzu. Od pierwszych dni dzieją się tutaj dziwne
rzeczy; nocą w ogrodzie Max widzi posągi artystów cyrkowych. Dzieci
poznają kilkunastoletniego Rolanda, od którego dowiadują się różnych
ciekawostek o miasteczku i o zatopionym pod koniec pierwszej wojny
statku. Poznają także dziadka Rolanda, latarnika Victora Kraya. To on
opowie im o złym czarowniku, Księciu Mgły, który gotów jest spełnić
każdą prośbę lub życzenie, ale w zamian żąda bardzo wiele. Coś, co
dzieciom wydaje się jeszcze jedną miejscową legendą, szybko okazuje się
zatrważającą prawdą.
Czy po tej książce spodziewałam się czegoś niezwykłego? Z pewnością. Liczyłam na to, że autor mnie powali swoim stylem, urzeknie fabułą i oczaruje konstrukcją utworu. Stało się natomiast coś wręcz odwrotnego. Czytając "Księcia Mgły" po prostu nudziłam się, od niechcenia przekręcając kolejne strony. Być może moim błędem było to, że nie zaczęłam przygody z hiszpańskim autorem od jego najpopularniejszych dzień - może wtedy, podeszłabym do tej książki przez pryzmat pozytywnych wrażeń, i inaczej do niej podchodziła.
O postaciach dowiedziałam się w sumie niewiele. Autor uraczył mnie krótkimi, zwięzłymi opisami, z których można było wywnioskować niewiele. Bohaterowie wydali mi się płascy, jednowymiarowi. W książce dominowała naiwna fabuła, historia wprost zanudzała. Wszystko było przewidywalne i naprawdę mało interesujące. W sumie z perspektywy czasu zastanawiam się, dlaczego nie rzuciłam Księcia Mgły po kilku stronach. Być może byłyby to lepsze, niż brnięcie dalej w zwykłą, przeciętną opowiastkę dla dzieci.
Jedynym plusem, jaki zauważyłam w książce to piękna opowieść o przyjaźni i miłości. Ukazuje, do czego są gotowi ludzie w imię szczęścia i zdobycia wymarzonej rzeczy. Zafon demaskuje magię, która jest zwykłym oszustwem. Przeskoczeniem paru pól na planszy, za które trzeba gorzko zapłacić.
"Książę Mgły" niczym mnie nie zaskoczył ani nie oczarował (no, może z wyjątkiem okładki, która naprawdę mi się podoba). Krótka lektura na jedno popołudnie, o której szybko się zapomina. Na wstępnie autor podkreśli, że chciał „napisać taką książkę,
którą z przyjemnością sam bym przeczytał jako dzieciak, jako
dwudziestolatek, czterdziestolatek, czy wreszcie sędziwy
osiemdziesięciolatek”. Gdybym czytała tą książkę młodsza o jakieś dziesięć lat, zapewne bym się nią zainteresowała, jednak teraz? Myślę, że wszyscy Ci, którym Zafon przypadł do gustu powinni przeczytać "Księcia Mgły", jednak mnie on zraził. Pomimo tego, w przyszłości sięgnę po kolejne pozycje Zafona. Kto wie, może któraś mnie do niego przekona?