piątek, 21 sierpnia 2015

W mocy ducha, Richelle Mead


Pomimo tego, że W mocy ducha czekało na mojej półce już od ponad roku, dopiero w te wakacje postanowiłam się wziąć za siebie i przeczytać przedostatni już tom z serii Akademii Wampirów. Co prawda w ciągu ostatniego roku odrzuciłam w kąt wszelkiego rodzaju książki o wampirach (bądźmy szczerzy, przepych na rynku nie świadczy o jakości), jednak Richelle Mead z całą pewnością zasługuje na uwagę. Doskonale pamiętam, w jakich superlatywach wypowiadałam się na temat poprzednich części. Jesteście ciekawi, jak było z tą?

Porównując książkę z poprzednimi częściami nie mogę powiedzieć, że mnie zaskoczyła. Każdy szczegół jest dopracowany. Przez cały utwór przechodzi się niesamowicie lekko i przyjemnie. Delikatne pióro Mead z pewnością nie zawiodło jej fanów. 


Richelle Mead podziwiam między innymi za to, że ma w sobie coś świeżego, oryginalnego. W tym momencie zapewne drogi czytelniku pomyślałeś, że oszalałam, przecież tematyka wampirów jest od kilku lat powtarzającym się motywem w literaturze młodzieżowej. Dla mnie jednak Mead z każdym kolejnym utworem wnosi coś nowego, hipnotyzującego, przez co z każdą jej książką zakochuję się w niej na nowo.

Bohaterowie utworu są jak zwykle idealnie wykreowani, dopracowani w każdym calu. Paleta osobowości, którą stworzyła Mead zachwyca mnie za każdym razem coraz bardziej.  Richelle Mead stworzyła wspaniały świat, w którym każdy bohater ma swoją historię, teraźniejszość i przyszłość. Ile postaci, tyle charakterów. Jedną z trudniejszych rzeczy podczas czytania utworu było to, by dobrze ocenić postać. Muszę przyznać, że wielokrotnie zawiodłam w tej kwestii. Za każdym razem gdy miałam ochotę krzyczeć: "on/ona jest złem w czystej postaci!", autorka zmieniała sytuację o 180 stopni, przez co się gubiłam. 

Tak jak w "Pocałunku cienia" uroniłam wiele łez, choć było też trochę śmiechu. Czułam ogromną więź z Rose. Ta dziewczyna zaskakuje mnie z każdym tomem coraz bardziej i bardziej. Razem z nią płakałam, śmiałam się, całym sercem kochałam Dymitra, a także czułam, jak to serce pęka i kruszy się na miliony kawałków. Uważnie śledzę jej losy od początku i choć staram się przewidzieć jej poczynania, rzadko mi się to udaje. Jestem z niej dumna, iż potrafiła wybrać pomiędzy Dymitrem a Lissą, chociaż musiało to być ciężkie przeżycie.

Jest wiele serii, które szybko pną się po górze zwanej Powieść Doskonała, i tak samo szybko z niej spadają. Jednak cykl "Akademii wampirów" nie potwierdza tej reguły. Każde części są coraz lepsze, coraz bardziej wciągające i nigdy, ale to nigdy do tej pory się nie rozczarowałam. Jeszcze tylko słówko o zakończeniu. No cóż, powiało grozą, i to ostro. Koniec czegoś, zawsze jest początkiem czegoś nowego. A Rose, powinna zacząć uczyć się na własnych błędach, że lekcji się nie zapomina...

Książkę polecam z całego serca. Zachwyca, uzależnia, rozkochuje. W ani jednym momencie utworu się nie nudziłam, a raczej coraz bardziej się nakręcałam. Starałam się zdradzić jak najmniej, jeśli chodzi o fabułę, gdyż dla mnie "Przysięga krwi" to książka, którą trzeba przeczytać, posmakować, by czuć się usatysfakcjonowanym. Nawet, gdybym bardzo się starała, nie potrafiłabym znaleźć niczego, co mogłabym temu utworowi zarzucić. Jeśli szukacie książki, która porwie Was w wir wydarzeń, postawi na Waszej drodze wielu ciekawych bohaterów i oczaruje niesamowitą atmosferą - właśnie ją znaleźliście.


***
Wróciłam. Może na chwilę, może na dłużej, o tym jeszcze się przekonamy :) Jeżeli ktoś jeszcze tu zagląda - bardzo mi miło :) Recenzja napisana rok, albo dwa lata temu, a cały czas znajdowała się w wersjach roboczych, no cóż... :)